Imieniem Franciszka Józefa brytyjscy koloniści nazwali nie tylko niewielkie miasteczko na wschodnim wybrzeżu południowej wyspy Nowej Zelandii – znane również pod maoryską nazwą Waiau, czyli wirujące wody – ale również imponujących rozmiarów lodowiec! A przynajmniej taka właśnie była pokrywa lodowa, gdy pierwszy raz zetknęli się z nią Europejczycy. Jak wszystkie lodowce w Nowej Zelandii, i prawdopodobnie również na całym świecie, Franz Josef i Fox topią się na naszych oczach, w niektórych przypadkach już nawet poza naszym polem widzenia, o czym więcej za momencik!
Zabieram Was dziś w ten piękny i dziki region Nowej Zelandii i pokażę jak można spędzić jeden, pełny dzień w dolinie rzeki Waiho. Nasza przygoda w okolicach Franz Josef/Waiau i Fox Glacier to mix rożnych aktywności – od totalnego lenistwa, poprzez relaksacyjny ale zjawiskowy spacer, aż po nieplanowane i bardzo ekscytujące szaleństwo.
Naszą podróż po Nowe Zelandii odbyliśmy kampervanem, który pozwalał nam na dzikie noclegi z dala od zorganizowanych pól kempingowych. Niemniej od czasu do czasu zatrzymywaliśmy się na tych mniej widowiskowych, ale za to wielce praktycznych spotach, by podładować baterię, ugotować obiad w ciut bardziej cywilizowanych warunkach lub zwyczajnie wykąpać się łazience większej od schowka na miotły. Jako że nie rezerwowaliśmy prawie żadnych miejscówek z wyprzedzeniem, tak by móc na bieżąco decydować w zależności od chęci czy pogody, po dotarciu w okolice Franz Jose/Waiau nie mieliśmy wielu opcji do wyboru i skończyliśmy 25 km na południe (nie tak źle, jako że i tak zmierzaliśmy w tym kierunku), w miasteczku Fox Glacier/Weheka w bardzo typowym, family-friendly kempingu z widokiem na płot, ale za to w całkiem w porządku lokalizacji. Zatrzymaliśmy się w płatnym Fox Glacier Top 10 Holiday Park & Motels.
Zanim jednak dotarliśmy dotarliśmy na kemping, zatrzymaliśmy się w tytułowym miasteczku gdzie czekały na nas trzy pierwsze atrakcje.
Callery River - szlak wzdłuż doliny rzeki
Będąc po tej stronie wyspy warto poświęcić czas na spacer wzdłuż wszechobecnych tu wąwozów i rzek. W zależności od pory roku, pogody i kaprysu matki natury, te płynące nierzadko wprost z lodowca rzeki, przybierają dwa oblicza: turkusowy, niczym woda na Fidżi lub mleczno-szary, bardziej złowrogi i wzburzony. To wszystko zależy od ilości pyłu, który ze sobą niosą oraz prądu i stanu wody. Czym silniejszy, bardziej wzburzony prąd, tym bardziej mleczna staje się woda. Nam wylosowało się mleko sojowe.
Lodowiec Franz Josef - punkt widokowy
Prosto ze szlaku ruszyliśmy vanem 5 km na południe, na parking rozpoczynający króciutką trasę spacerową, prowadzącą do kilku punktów widokowych na lodowiec. Niestety mimo naprawdę pięknych widoków na dolinę, sam lodowiec zniknął bezpowrotnie za odległym rogiem, i nie sposób go wypatrzeć z dedykowanego tarasu widokowego. Nam dodatkowo towarzyszyły nisko zawieszone chmury, które przysłaniały surowy, jak mniemam imponujący, krajobraz – jedyną pozostałość po nie tak dawno obecnym tu czole lodowca.
Niemniej tereny wzdłuż rzeki Waiho nadal pozostają piękne i jeśli macie chwilkę, warto przejść się dostępnymi tu ścieżynkami wzdłuż wysokich, upstrzonych wodospadami, zielonych ścian.
Waiho Hot Tubs - gorąca kąpiel wśród paproci
Wieczorem postanowiliśmy rozpuścić się w pięknie zlokalizowanej, prywatnej wannie gorącej wody! Takie balie z wodą są tu całkiem popularną rzeczą. Ta, do której się wybraliśmy mieści się w miasteczku Franz Josef i oferuje bardzo prywatne obszerne wanny, gęsto otoczone wyjątkową, nowozelandzką roślinnością. Panuje tu cisza i spokój, która tak bardzo sprzyja odprężeniu! Temperaturę wody można na bieżąco regulować, w każdym dedykowanym prywatnym kąciku mieści się przebieralnia, a w cenie są również ręczniki i dostęp do ogólnodostępnych pryszniców i łazienek. Miejsce to nie serwuje posiłków i napoi, ale klienci mogą przynieść jedzenie z zewnątrz. Wyposażeni w lokalne wino Haha (haha) i przekąski, otoczeni gorącą parą i wilgotnymi paprociami, spędziliśmy całą godzinę mocząc się w najlepsze, odprężając duszę i ciało. Jeśli tak jak my podróżujecie aktywnie, taki wieczór to świetna opcja na regenerację zbolałego i zmęczonego ciała.
Lodowiec Fox Glacier
Mimo gotowego już kilka miesięcy przed wyprawą planu podróży, postanowiliśmy nie trzymać się go usilnie i dostosowywać w zależności od sytuacji czy kaprysu. Całe szczęście, bo cała Nowa Zelandia była mocno zależna od stanu mojej dość poważnej i bolącej kontuzji. Będą w okolicach Franz Josef nasiliły się objawy, więc oczywistym była rezygnacja z planowanej wcześniej intensywnej wspinaczki w celu dotarcia do jednego z licznych tu lodowców. Rzecz w tym, że my naprawdę chcieliśmy stanąć na lodowcu, albo przynajmniej go dotknąć. Cóż, na szczęście był na to sposób.
Sposób nietani, ale za to bardzo ekscytujący! Okolica Franz Josef i Fox Glacier, to zagłębie lotów helikopterowych! Lokalsi oferują przeróżne pakiety – od krótkiego lotu widokowego, poprzez lot i lądowanie na czubku lodowca, aż po tak zwane heli-hike, czyli loty połączone z wędrówką po lodowcu, z włażeniem w szczeliny i tunele włącznie.
Ostatnia opcja odpadała, ze względów zdrowotnych, pierwsza zaś nie zawierała tego, czego bardzo mi w życiu brakowało. Chciałam stanąć na pradawnym lodzie! Na lodowce nie da się wejść w inny sposób – nie prowadzą na nie szlaki (a przynajmniej łatwe), a same ściany lodowców są często zbyt niebezpieczne na takie samodzielne wyprawy. Przewodnicy po prostu wiedzą, gdzie bezpiecznie można zabrać podróżników, tak by nikomu, z lodowcem włącznie, nie stała się krzywda.
Stawiliśmy się rano w wyznaczonym miejscu i po otrzymaniu potwierdzenia o sprzyjających warunkach atmosferycznych, ruszyliśmy busikiem do stanowiska lądowania. Ależ to było ekscytujące! To był mój pierwszy (i póki co jedyny) lot śmigłowcem, a przez kilkanaście poprzednich lat zmagałam się z naprawdę poważną fobią latania samolotem! Myślicie więc zapewne, że zwariowałam, pakując się do maciupkiej puszki mając świadomość tego nieracjonalnego lęku, ale… lot helikopterem był czymś nowym i w ogólnie nie brał udziału w tym strachu. Byłam ogromnie podekscytowana i wiecie co? Było mega!
Bardzo nie chciałam wracać. Cudowne przeżycie. Widoki w drodze powrotnej trochę się zmieniły, jako że wracaliśmy wzdłuż innego zbocza. Po drodze, wypatrzyłam z góry najpiękniej ulokowaną górską chatkę ever!
Po wylądowaniu jeszcze szybki przystanek na pobliskim punkcie widokowym – tym razem, zwłaszcza z użyciem lornetki, mogliśmy podziwiać z oddali jęzor lodu schodzący w dół zbocza. Nawet jeśli od czasu do czasu Fox przysłaniały chmury, warto było przyjechać na ten punkt, by ujrzeć tę majestatyczną, górzystą panoramę. Wybraliśmy się również na początek Lake Matheson Walk, ale nie zachwyciło nas tam nic na tyle, by nadwyrężać cierpliwość mojej kontuzji. Nadszedł czas ruszyć dalej, na jeszcze bardziej dzikie, nowozelandzkie południe.
Przydatne informacje
- Nasz kamper wypożyczyliśmy w firmie Wendekreisen.
- Dystans szlaku Callery Gorge Walk to 5.2km, tam i z powrotem. Przejście szlaku zajmuje nie więcej niż 1.5h. Na starcie nie ma dedykowanego parkingu, ale bez problemu zaparkowaliśmy vana wzdłuż drogi.
- Lot helikopterowy na lodowiec Foxa kosztował za dwie osoby 840NZD. Korzystaliśmy z usług firmy Heli Services.
- Na lot zabierzcie okulary przeciwsłoneczne i dodatkową warstwę wierzchnią.
- Godzina prywatnej, gorącej kąpieli dla dwóch osób w Waiho Hot Tubs kosztuje 126NZD. Polecam zrobić rezerwację, chociaż dzień lub dwa dni przed.
- W okolicy nie ma supermarketów, jedynie małe lokalne sklepiki z ograniczonym asortymentem. Jeśli zależy Wam na raczeniu się konkretnymi przekąskami lub drinkami w trakcie kąpieli, warto zdobyć je wcześniej, mijając ciut większe miasto, na przykład Hokitika.
- Jedyny publiczny punkt zrzutu wody szarej, opróżnienia toalety i uzupełnienia wody (dumping station), który znaleźliśmy w Franz Josef, znajduje się tu: Franz Josef DS. Mnóstwo czasu zajęło nam zlokalizowanie kranów i odpływów, dlatego nie poddawajcie się zbyt szybko, jeśli nie rzucą Wam się od razu w oczy. One tam są! I to na widoku.
Pozdrawiam,
Marzena
Zapraszam Was na moje konto Coś woła na Instagramie, gdzie oprócz kadrów z podróży, pokazuję również naszą australijską codzienność.