Wracam dziś do Was z drugą częścią krótkiej serii o tym, co tak naprawdę czyha (mniej lub bardziej) na Australijczyków i turystów odwiedzających ten odległy kontynent. O pierwszych dwóch zagrożeniach przeczytacie tu: Realne zagrożenia w Australii, część 1. Jeśli jeszcze nie czytaliście, zapraszam Was do lektury, bo możecie się bardzo zdziwić co moim zdaniem, opartym oczywiście na danych statystycznych, faktycznie zagraża gatunkowi ludzkiemu w tym pięknym kraju. Szczegółowy wstęp w pierwszej części, a teraz nie przedłużając, lecę dalej z tematem!

Pożary i powodzie

Te dwie rzeczy są w Australii normą. Jest to, krótko ujmując, odwieczna część krajobrazu. Widać to idealnie na przykładzie flory, która ewoluowała w oparciu o te ekstrema – eukaliptus jest absolutnym mistrzem przetrwania w buszu! Jego kora jest niezwykle łatwopalna (a to zdziwko!), ale w trakcie spalania eukaliptus wypuszcza ogromne ilości nasion. Busz nagminnie upstrzony jest czarnymi pniami, które wcale nie są martwe. Drzewa wciąż puszczają liście i mają się całkiem dobrze.

Problem polega na tym, że obecnie pożary i powodzie są tu teraz o wiele częstsze i zdecydowanie bardziej intensywne. Pożary buszu w latach 2019 i 2020 były absolutną katastrofą dla flory, fauny ale również dla ludzi. Busz dosłownie styka się z miastami, co oznacza, że co roku (tak co roku!), ludność mieszkająca w jego okolicy musi się liczyć z niebezpieczeństwem.

Jest to naprawdę gorący temat w tym kraju. W lasach, przy drogach czy na kempingach podawany jest na bieżąco stopień zagrożenia pożarowego, z czego najniższy możliwy to średni, a niepokojąco często wskazówka pokazuje ekstremalny. Zapomnijcie o ognisku na pikniku w dziczy! Busz jest bardzo łatwopalny, a temperatury i słońce bezduszne. Ludzie przygotowują swoje obejścia przed latem, trzymając się rządowych wytycznych „jak zabezpieczyć swój dom przed pożarem”.

Prowadzi się tu wiosną kontrolowane wypalenia, które mają pomóc trzymać busz w ryzach i nie dopuścić na przykład do powtórki z 2019-2020. To również daje się we znaki mieszkańcom, nawet w dużych miastach. Sydney przez kilka wiosennych tygodni (wrzesień/październik) pachniało kominkiem. Ale zapach czy ograniczona widoczność to nic w porównaniu z wpływem smogu na zdrowie.

Sydney, wrzesień 2023, smog po serii kontrolowanych wypaleń.

Jak nie urok to… powódź. Z drugiej strony mamy tu coroczne ulewne deszcze, które nabierają przerażającej siły i potrafią podtopić miasto na kilka tygodni. Pół roku przed naszą przeprowadzką właśnie tym żyło całe Sydney.

Te naprawdę potężne ulewy i pożary są potęgowane przez zjawiska zwane El Niño i La Niña, które są naturalna częścią klimatu. Niestety globalne ocieplenie i podnosząca się temperatura oceanów wpływają również i na nie, serwując Australii anomalie pogodowe, zmieniając od wieków znany cykl i wydłużając znacząco okresy suszy czy intensywnych opadów. I to ma realny i naprawdę duży wpływ na mieszkańców tego kraju.

Cyklon

Cyklony występują głównie w północnej tropikalnej części kontynentu, zarówno na wschodzie jak i zachodzie. Można powiedzieć, że taki dodatkowy plus życia w położonym sporo niżej Sydney.

Cyklony nawiedzają ten kraj nawet kilkanaście razy w roku, głównie po zachodniej części kraju, od strony Oceanu Indyjskiego. Stanowią realne zagrożenie dla ludności i miast, powodując powodzie, zniszczenia, zakłócenia w dostawie prądu czy gazu, obrażenia i niestety również śmierć.

Planując wakacje w Australii miejcie to na uwadze.

Zwierzęta, ale czy na pewno?

Wiem, że na to czekaliście! Fakt, że umieściłam zwierzęta na dole listy, wcale nie był podyktowany przekorą czy złośliwością. Australijska fauna, mimo swoich morderczych umiejętności, wcale nie stanowi dużego zagrożenia i wypada raczej kiepsko w statystykach. Niemniej prawdą jest, że mamy tu sporo jadowitych i niebezpiecznych zwierząt… podobnie jak każdy inny kontynent. Europa ma niedźwiedzie i dziki, które mogą poturbować na równi z kangurami, Ameryka ma jeszcze więcej niedźwiedzi, a dodatkowo pumy, aligatory i grzechotniki. O drapieżnikach z Afryki wszyscy jesteśmy nieźle poinformowani, a w Azji nikt nie chciałby spotkać tygrysa, pantery czy kobry na swojej drodze. Australia nie jest więc w żaden sposób wyjątkowa. Wydaje mi się, że mit o liczbie zagrożeń w tym kraju w pewien sposób sam się nakręca. Niewielu ludzi ma możliwość podróżować tak daleko by na własne oczy przekonać się jak jest na prawdę, ale chyba najbardziej wpływa na to fakt, że anegdoty o czyhającej na człowieka australijskiej faunie brzmią po prostu cool. Historie te bawią i przerażają jednocześnie. Dodatkowo europejskie wiadomości mocno nagłaśniają każdy atak (przykładowo rekina), ludzi to przeraża, myślą, że to się tu dzieje każdego dnia i tak dalej i tak dalej… To co nieznane jest zawsze bardziej intrygujące. W Polsce mamy Barszcz Sosnowskiego, w Australii Stinging Tree.

Nawet sami Australijczycy lubią drażnić się z resztą świata i niechętnie obalają te mity, ciesząc się z przypiętej do nich etykiety bycia hardcorem. Przykładem jest wymyślony przez nich drop bear, czyli spadający z korony drzew wprost na głowę spacerowiczów krwiożerczy koala.

Chociaż według statystyk żadne z niesławnych australijskich zwierząt nie jest bardziej śmiercionośne niż domowy pies, to moim zdaniem trzy z nich faktycznie mogą potencjalnie zagrażać tym, którzy wybierają się tu na wakacje. O ile oczywiście ignorujemy wszelkie znaki i ostrzeżenia, czyli zwyczajnie sami prosimy się o guza. Pomijam już fakt, że przecież zaczepianie każdego dzikiego zwierzęcia może skończyć się dla nas obrażeniami (nawet w przypadku Wombata, bo ten również ma zęby i umie gryźć:)).

No więc co to za zwierzęta?

Na pewno nie są to węże. Średnio śmierć od ich ugryzienia ponoszą 2 osoby w ciągu roku! To mniej niż przypadków śmierci po ataku psów w Wielkiej Brytanii. Nie wspominając o krowach.

Nie są to również pająki, bo nie odnotowano tu żadnej śmierci od ugryzienia pająka od 1979 roku!

Czy to znaczy, że niebezpieczne pająki i węże Australii to mit? Skądże, sama prawda! Mamy tu dwa gatunki pająka, których jad jest śmiertelnie niebezpieczny dla człowieka i 12 zagrażających nam gatunków węży, w tym jednego z najbardziej jadowitych węży świata. I nawet widzieliśmy go (i dwa inne) w buszu. Ale obeszły się smakiem:)
A pająki małe i duże faktycznie są wszędzie, tylko że w większości są równie groźne co polskie wróble.

Australia jest bardzo dobrze przygotowana na wężowe czy pajęcze ugryzienia. Istnieją skuteczne antytoksyny, które niwelują działanie jadu, tym samym ratując życie wszystkim tym dziabniętym nieszczęśnikom. Warto przed przyjazdem tu przeczytać instrukcję postępowania w przypadku ugryzienia, żeby pod żadnym pozorem nie psuć statystyk!

Czy będą to rekiny, które jak wszyscy wiemy pływają beztrosko po ocenach całego świata, ale stołują się wyłącznie w Australii? :). Znowu pudło! A tak całkiem serio to statystyki znowu są po stronie dzikich zwierząt – średnio w ciągu roku zdarza się około 20 ataków rekinów na człowieka, z czego niewiele z nich kończy się śmiercią. Niemniej spotkanie z rekinem, nieważne jak mało prawdopodobne, najczęściej oznacza naprawdę spore obrażenia. Rekiny nie jedzą ludzi, nie jesteśmy ich pozycją w menu, a wręcz jesteśmy dla nich jak dla mnie majonez (fuj). Ale rekin to ciekawskie stworzenie i lubi sobie czasem sprawdzić co tam pluska w toni morskiej, i tak się niefortunnie składa, że w celu tym używa zębów jak brzytwy. Całkiem niedawno rekin zaatakował młodą kobietę pływającą w porcie w Sydney! Miasto ma plaże nie tylko wzdłuż wybrzeża, ale również wzdłuż rzeki, która latem jest domem dla kilku gatunków rekinów. Kobieta przeżyła, ale oczywiście wszystko zależy od sytuacji – od wielkości i lokalizacji rany, od tego czy uda nam się dopłynąć do brzegu, od szybkości udzielenia pierwszej pomocy. Takie ataki się zdarzają, ale są niezwykle rzadkie. Istnieje też system ostrzegania przed rekinem w pobliżu plaż oraz siatki okalające plaże, które niestety zagrażają wielu gatunkom zwierząt. Najbardziej narażeni są oczywiście Ci, którzy wypływają daleko lub pływają w nocy, o poranku czy późnym wieczorem.

Pierwsze zwierzę z listy to krokodyl. Tu znowu północna cześć kraju ma bardziej pod górkę, bo to właśnie tamtejsze rzeki, ale również oceaniczne plaże, są domem dla licznych ich przedstawicieli. Krokodyle, których powinniśmy się obawiać, nazywa się tu Salty, czyli krokodyle słonowodne. Słodkowodne (Freshy) są niewielkich rozmiarów i nie atakują człowieka, chociaż mogą dotkliwie zranić przy próbie kontaktu.

Krokodyle słonowodne nie są jednak szczególnie zabójcze gdy odniesiemy się do statystyk. Myślę, że to w dużej mierze dlatego, że Australijczycy po prostu wiedzą gdzie się nie pchać.

Krokodyle żyją tu legitnie między ludźmi i raczej nie wybaczają wkroczenia na ich podwórko. Wierzcie mi – nie macie szans dojrzeć krokodyla w wodzie w której gustuje, dlatego rzeki wpadające do oceanu, ocean oraz ich brzegi omija się szerokim łukiem. Bez dyskusji.

Krokodyl zyskał u mnie miejsce na liście głównie dlatego, że pomyłka lub niewiedza może nas słono (hehe) kosztować. Nie wygracie z krokodylem. I nie ma żadnego antykrokodyla w szpitalu.

A łatwo dać się skusić wodzie, gdy odwiedza się jedną z tropikalnych plaż na dalekiej północy. Oto Cape Tribulation, gdzie woda jest równie piękna co zdradliwa:

W wodach Queensland spotkać można nie tylko krokodyla ale również meduzy, w tym jedną z najbardziej niebezpiecznych meduz świata – Irukandji. Chociaż spotkać to za duże słowo, bo meduza ta jest malusieńka i osiąga zaledwie 1 cm kwadratowy ciała. W czasie meduzowego sezonu kąpieli w oceanie można zażywać kąpieli wyłącznie w niewielkich i niezbyt licznych strzeżonych strefach otoczonych siatką. I chociaż siatka chroni pływaków przed większością gatunków meduz, mała sprytna Irukandji za nic ma sobie takie liche zabezpieczenia.

Ale wciąż mimo paraliżującego jadu i realnej obecności w ciepłych wodach przybrzeżnych, śmierć poprzez kontakt z meduzą zdarza się tu bardzo rzadko.

Niemniej pływanie w wodach północnej Australii bez zabezpieczenia (czy to siatki czy specjalnego stroju) stanowi pewne ryzyko, którego ja nie podejmuję. I Wam również nie polecam – plaże są tu piękne, ale bardzo dzikie. A ból spowodowany kontaktem z Irukandji, bazując na opisach tych, którzy go doświadczyli, absolutnie paraliżujący.

Podsumowanie

Jak to się najczęściej okazuje, nie kto inny jak właśnie człowiek sam robi sobie najbardziej pod górkę i stanowi dla swojego gatunku największe zagrożenie. Możemy zwalać na zwierzęta, bo przecież nie odpyskują, ale statystyka jest bezlitosna. Sorry!

Jeśli kiedykolwiek myśl o pająkach wielkich jak Szeloba, wężach śpiących w muszli klozetowej, krwiożerczych krokodylach pukających do drzwi i rekinach obgryzających kostki powstrzymywała Was przed wrzuceniem Australii na swoją listę krajów do odwiedzenia, to mam nadzieję, że przemyślicie raz jeszcze swoje zachowanie. Bo ej, ten kraj jest taki piękny!

Zapraszam Was na moje konto Coś woła na Instagramie, gdzie oprócz kadrów z podróży, pokazuję również naszą australijską codzienność.

Pozdrawiam
Marzena

PS Na koniec bonus – ciekawostka. Co jeszcze POTENCJALNIE może zabić człowieka w Australii?

.

.

.

.

.

ŚLIMAK!