Oto miejsce w Wietnamie stworzone dla każdego – Ninh Bình! Prowincja ta znajduje się niecałe 100 km na południe od Hanoi i dostarcza całą paletę atrakcji. Bez względu na to co w danej chwili darzycie największą miłością, możecie śmiało kierować swoje kroki w tym kierunku i nie sądzę by ta podróż przyniosła Wam rozczarowanie.

W Wietnamie byliśmy pełnych 13 dni, nie wliczając w to dni przylotu i odlotu. Pierwsza, bardziej autentyczna i przygodowa cześć podróży po górzystej części północy, dość drastycznie różniła się od drugiej, zdecydowanie bardziej wyluzowanej, skupionej na chillowaniu i niespiesznym zwiedzaniu.
Moim zdaniem, ten najbardziej północny z północnego skrawka Wietnamu, już prawie na granicy z Chinami, to temat skomplikowany i zahaczający bardziej o przygodę i prawdziwe kulturoznawstwo niż o wakacje, ale ta górna połówka kraju obfituje również w wiele rozkosznych i łatwo dostępnych perełek, które warte są uwagi każdego, bez względu na to czyś szalony czy raczej leniwy podróżnik. I Ninh Bình zdecydowanie do nich należy. Zapraszam więc na dwa, wyjątkowe upalne dni pełne tego, co najlepsze w Wietnamie!

009

Do Ninh Bình wybraliśmy się prosto z rejsu w zatoce Ha Long, a dotarliśmy tam wcześniej zarezerwowanym minibusikiem, który dzieliliśmy z kilkoma innymi podróżnikami. Drogi prawie nie pamiętam, bo pochorowałam się okrutnie – dopadła mnie najgorsza migrena w życiu i przez całą trasę na zmianę albo spałam albo myślałam, że nie dam już rady.

Późnym popołudniem dotarliśmy do malutkiego i przeuroczego hoteliku wśród pól ryżowych i wapiennych gór, ale zamiast cieszyć się widokiem, poszłam od razu spać. Moja przygoda z Ninh Bình zaczęła się więc dopiero następnego dnia.

Miejsce, w którym się zatrzymaliśmy na trzy noce, polecam z całego serca! Hotelik Trang An Lamia Bungalow znajduje się na wsi i składa się z kilku chatek o różnym standardzie, a prowadzony jest przez lokalne, młode małżeństwo, przy zerowej pomocy ze strony ich malutkich dzieci i minusowej pomocy psich gałganów 🙂

Zabudowa jest niska, a samych domków jest tylko kilka, więc panuje tu cisza i spokój, a dodatkowo każdy z gości może cieszyć się widokiem na otaczające góry.

Wybraliśmy dla siebie bungalow z malutkim przytarasowym basenikiem, otoczonym kwiatami, które zapewniały prywatność i nieziemski klimat!

Domek wykonany jest z bambusa i posiada otwartą łazienkę – lubię brać prysznic wśród zieleni, na świeżym powietrzu! W tym miejscu dodatkowo odbywało się to w towarzystwie ogromnych, pełzających po ścianach, ślimaków… Taki urok bliskości z naturą – każdy jest zaproszony.

Znajduje się tu również wspólny basen i restauracja, więc jeśli szukacie w Wietnamie miejsca na relaks, nieruszanie tyłka i jednocześnie chcecie doświadczyć wietnamskiej kuchni i wiejskich krajobrazów, to już wiecie, gdzie uderzać.

Jeśli tak jak i nas, nie da się Was zbyt długo utrzymać w jednym miejscu, to Wasza przygoda dopiero się tu zaczyna. W hotelu i zapewne w jakimkolwiek innym miejscu w prowincji, można wypożyczyć skuter, który moim zdaniem jest najlepszą opcją na zwiedzanie okolicy. Okolicy zacnej, bo po brzegi wypełnionej atrakcjami godnymi światowej listy UNESCO. Bez względu na to czy skłaniasz się bardziej ku historii i kulturze, czy może jednak w stronę przyrody, nie ma szans by wrócić stąd niepocieszonym.

Skuter pozwala w szybki i bezproblemowy sposób dotrzeć do licznych, oddalonych od siebie niekiedy o kilka kilometrów, punktów, a dodatkowo można łatwo śmigać po ciasnych wioskach i miasteczkach, zatrzymywać się w dowolnym niemalże miejscu i przy okazji wysuszyć w trasie pot ściekający po plecach.

W ciągu dwóch dni ciężko zobaczyć wszystko, co prowincja ma do zaoferowania, najlepiej więc skupić się na kilku, najbardziej pożądanych przez nas miejscach i rozkoszować się nimi bez pośpiechu. No chyba, że lubicie na wariata, kto szalonemu zabroni.

Tràng An

Nas pierwszego dnia nogi (opony) poniosły do Tràng An, gdzie wraz z inną parą podróżników i naszą osobistą wioślarką wsiedliśmy na malutką łódkę i spłynęliśmy piękną rzeką wśród typowych tu krasowych gór i oślepiającej zieleni. Wycieczka trwa 2-3h w ciągu których przepływa się przez kilka jaskiń i zatrzymuje na maleńkich wysepkach ze świątyniami.

Do wyboru jest kilka tras, każda z nich płynie wśród podobnych krajobrazów, ale różnią się liczbą i rodzajem odwiedzanych świątyń oraz jaskiń.

Jedną z dodatkowych atrakcji, którą sami sobie zaserwowaliśmy, był wyścig łódek – na dnie łodzi leżą wiosła dla tych, którzy chcą wspomóc wioślarkę w jej trudzie (oczywiście), więc sunęliśmy po rzece najszybciej ze wszystkich turystów. To przyciągnęło uwagę pewnej grupy z Singapuru, która poczuła ducha walki i rzuciła nam wyzwanie! Ścigaliśmy się do końca trasy i cóż… wygraliśmy 🙂 Pamiątkowe zdjęcie na mecie:

Hoa Lư

Niecałe 5 km na północ od Tràng An znajduje starożytna stolica Wietnamu – Hoa Lư. W kompleksie znajduje się kilka dobrze zachowanych świątyń i pagód, a wszystko to (a jakże) otoczone niekończącą się zielenią. Jeśli interesuje Was historia i starożytna architektura, to jest to naprawdę dobra miejscówka.

Tuyệt Tịnh Cốc

Dosłownie po drugiej stronie ulicy znajduje się tunel przez góry, który prowadzi wprost do ukrytej doliny z jeziorem. Idealne miejsce na spacer na zakończenie dnia.

Po dwóch przeciwnych stronach znajdują się świątynie z punktami widokowymi. Jezioro jest niewielkich rozmiarów, idealnych na leniwy spacer. Całe miejsce (tak, całą dolinkę!) mieliśmy praktycznie tylko dla siebie.

Hang Múa

Drugiego dnia ruszyliśmy na południe i znowu po niecałych 5 kilometrach dotarliśmy do jednego z bardziej fotogenicznego miejsca regionu – góry uwieńczonej kamiennym smokiem, na której szczyt prowadzą liczne schody, a cały teren poniżej obsypany jest symbolem tego kraju… kwiatem lotosu!

U podnóża znajduje się wioska turystyczna, która ku naszemu zdziwieniu, była niemalże pusta. Być może nie trafiliśmy w wysoki sezon (byliśmy tu w maju)? Dla nas ekstra! Na miejscu oczywiście było trochę turystów, ale nie nazwałabym tego tłumem. Ot, zwykła oczekiwana liczba ludzi w miejscu z ładnym widokiem, ale na tyle niewielka, że można było bez problemu fotografować się w dowolnym miejscu.

W normalnych warunkach te schody nie zrobiłyby na nas żadnego wrażenia. CrossFit dba o to, by szybkie i liczne wskoki na co najmniej półmetrowe skrzynie były dla trenujących go łatwe niczym oddychanie, ale tu trener zapomniał dostarczyć tlenu. Szczerze kocham upalny i wilgotny klimat, ale tego dnia zostałam totalnie pokonana przez panującą wokół saunę parową. Słońce bezlitośnie paliło naszą skórę, temperatura przekraczała 35 stopni, a wilgotność osiągnęła maksymalny pułap. A ja zapomniałam czapki. Nie zapomnijcie na zdjęciach poniżej, zaraz po odnotowaniu piękna tego miejsca, pośmiać się trochę z naszych mokrych koszulek i spodni 🙂

W Hang Múa znajdują się dwa główne punkty widokowe – ten ze smoka i ten na smoka. I oczywiście oba zapewniają widok na stawy z lotosem, wijące się wśród zieleni spiczastych gór rzeki oraz na okoliczne wioski i pola uprawne.

Już prawie z udarem słonecznym, ale po ogromnej porcji zimnych napoi zamówionych w wiosce, wybraliśmy się jeszcze na spacer nad lotosowymi stawami.

Ścieżek jest sporo, lotosów i innych kolorowych kwiatków również i w ogóle całe miejsce wygląda po prostu przeuroczo i można tam spędzić nieprzyzwoitą ilość czasu na szukanie najlepszego kadru, ale ja już miałam naprawdę serdecznie dość. Płyn mózgowo-rdzeniowy mi się zagotował, a podobno nie powinien.

W drugiej części dnia po prostu postanowiliśmy w ciemno pokręcić się skuterem po okolicy i polach ryżowych w poszukiwaniu widoczków wartych zachodzącego słońca.

Ninh Bình zostawiliśmy sobie dosłownie na sam koniec naszej podróży do Wietnamu i wielce mnie to cieszy, bo był cudownym podsumowaniem tego, czego doświadczyliśmy w ciągu dwóch tygodni w tym kraju: przesyconych zielenią nierealnych krajobrazów, rozkosznego wietnamskiego jedzenia (odsyłam do wpisu Wietnam po wegetariańsku), kultury i orientalnej architektury, a przede wszystkim azjatyckiej gościnności. I skwaru. Nie zapomnijmy o skwarze. A przede wszystkim o czapce.

Pozdrawiam,
Marzena