Och Sycylio, czemuś Ty teraz tak daleko! Na szczęście wspomnienia z naszej trzytygodniowej podróży po tej wyspie uwiły sobie całkiem ładne gniazdko w mojej głowie i serduszku, więc wziąż niemalże czuję smak prawdziwej włoskiej pizzy i rozpływających się makaronów z ricottą i świeżutkimi pistacjami!

Z rozkoszą wracam więc do naszych przygód sprzed trzech lat i na start opowiem Wam o Erice (czyt. Ericze), średniowiecznym miasteczku-muzeum, spektakularnie umiejscowionym na szczycie góry, z którego roztacza się nie mniej piękny widok na północno-zachodnią część wyspy.

Trafiliśmy tam na dwie noce kierując się z Palermo wzdłuż wybrzeża, i biorąc pod uwagę wszystkie aspekty, czyli wielkość miasteczka, jego piękno i liczbę atrakcji w okolicy, to dwie noce w Erice są jak najbardziej na miejscu. Jedna noc mogłaby dać radę, ale za nic nie zrezygnowałabym z dodatkowego, romantycznie spędzonego wieczoru na tych ciaśniutkich, pachnących starością uliczkach.

blog31

Jeśli zatrzymasz się na noc w samym Erice, tak jak my, to masz jak w banku spanie w przygarbionej kamieniczce albo kamiennym domu. Na próżno szukać tu współczesnych wpływów – i to właśnie sprawia, że pobyt w Erice to istna bajka! Czas zatrzymał się tu na dobre.

Na całe szczęście do miasta nie wjedziesz autem. Możesz jedynie polować na miejsce parkingowe wzdłuż głównej ulicy okalającej miasteczko. Nam się to polowanie nie udało, bo oczywiście każdy miał ten sam pomysł w tym samym czasie, ale ostatecznie znaleźliśmy niemalże pusty parking „piętro” niżej, w niewielkim lasku tuż za murami miasta. To tylko krótki spacer schodami w górę, więc nie warto tracić cennego czasu na siedzenie w aucie.

Zakaz wjazdu i niemalże zerowy ruch samochodowy, sprawia, że z niezwykłą przyjemnością można szwendać się cały dzień między starymi murami, a następnie celebrować niespieszne kolacje pod chmurką, w towarzystwie najlepszego włoskiego jedzenia i wina.

Całe miasteczko jest samo w sobie wielką atrakcją, która zwyczajnie się nie nudzi – co rusz odkrywaliśmy jakiś nowy zakątek, wąziutki przesmyk prowadzący na drugą stronę miasteczka czy zupełnie inny punkt widokowy. Z murów miasta podziwiać można morze, włoskie miasteczka czy różowe saliny.

Jest tu niewielki zamek, pochylający się nad przepaścią oraz starusienki kościółek, z krętymi schodami wiodącymi wprost do dzwonnicy, z której rozpościera się niczego sobie panorama. Nie powiem Wam gdzie dokładnie je znajdziecie, bo samodzielnie odkrywanie tajemnic Erice jest tu zdecydowanie dużą częścią zabawy! 

blog10
Widok na Monte Cofano z zamkowych murów.

Górka, na której dumnie od wieków stoi Erice, mierzy sobie 750 metrów. Droga prowadząca na szczyt nie należy do najłatwiejszych, ale nie dajcie sobie wmówić, że to wielkie wyzwanie. Droga jest kręta, nierzadko otulona mgłą, ale sam podjazd nie jest szalenie długi, a droga przyzwoita. Jeśli postanowicie zostać w Erice na noc, to zdecydowanie warto kilkukrotnie przebyć tę drogę w dół i w górę, bo w okolicy czają się naprawdę milutkie rzeczy!

Segesta

W odległości 45 km od Erice, znajduje się starożytne miasto Segesta, gdzie wciąż podziwiać można dobrze zachowany teatr i nieukończoną nigdy świątynię.

Do Segesty dojechaliśmy autem, zwiedzanie zaczynając od świątyni, do której podwiózł nas z parkingu busik. Auto należy porzucić na parkingu przy głównej drodze i szczerze polecam skorzystanie z dostępnego transportu – odcinek nie jest długi, tylko 1.5 km, ale asfaltowa droga bez pobocza średnio nadaje się na spacer.

Kolejne 1.5 km dzieli świątynię i teatr, a jako że jest to teren parku archeologicznego, równolegle do asfaltówki poprowadzono trasę spacerową, to tym razem opcja z buta była o wiele bardziej kusząca niż siedzenie w dusznym busie. Segesta położona jest na wzgórzu, więc nie żałuję żadnej minuty spędzonej na wędrówce do teatru w Sycylijskim suchym upale – widok na świątynie ze szlaku jest tego warty!

Grotta Mangiapane, jaskinie Scurati

Tego samego dnia udaliśmy się do Grotta Mangiapane, starożytnej osady i speleologicznego stanowiska geologicznego, położonego na wybrzeżu, u stóp Monte Cofano, około 18 km od Erice. Nie był to „must see” punkt na mapie tych wszystkich blogów czy poradników, które przeczytaliśmy i doprawdy nie pamiętam już jak na to trafiliśmy, ale powiadam Wam – nic się nie znają! To miejsce jest mega!

W jaskini znajdują się maleńkie domki, w których w XIX wieku mieszkało kilka rodzin zajmujących się rybołówstwem i uprawą ziemi, a obecność osadników w tych jaskiniach datuje się na późny paleolit (36 000–10 000 lat temu). Piękne, niezwykle malownicze i fotogeniczne miejsce!

A po zwiedzaniu skansenu można wybrać się na wybrzeże. My mieliśmy w planach kąpiel, ale pogoda na moment zwariowała sprowadzając sztorm, który teraz, po roku w Sydney, wydaje się być tylko niewielkim zawirowaniem na powierzchni, absolutnie niewykluczającym kąpieli. Ocean przy tym to prawdziwy (kochany) potwór! Niemniej znaki jasno mówiły, że goście nie są tego dnia mile widziani między falami.

Museo del Sale

Po drugiej, ostatniej już nocy spędzonej w Erice, odwiedziliśmy okoliczne saliny! Pierwszy raz widzieliśmy zbiorniki, w których pozyskuje się sól z wody morskiej i na nas zrobiły niemałe wrażenie. W zależności od stadium odparowania wody, i tym samym zasolenia zbiornika, woda przybiera różne odcienie błękitu, zieleni i różu! Za to szaleństwo kolorów odpowiedzialne są algi, które zmieniają swoje barwy wraz ze zmianą zasolenia. Gdyby tego było Wam mało, to mamy tu jeszcze urocze wiatraki i flamingi!

Salin na zachodnim wybrzeżu Sycylii jest sporo. My wybraliśmy się do Museo del Sale, które znajduje się tylko 19 km od Erice. Teren muzeum jest pokaźny i można tu bez problemu wędrować po groblach, przy okazji obserwując wydobywanie soli.

Włoskie miasteczka są absolutnie bezkonkurencyjne na rynku międzynarodowym i po prostu nie da się być rozczarowanym, nawet odwiedzając totalnie losowe miejsce na mapie, ale Erice jest bez wątpienia perełką. Właśnie ze względu na jego rozmiar i absolutnie niezmienioną od wieków formę! Jego położenie uniemożliwia dalszą rozbudowę, dlatego wraz z przekroczeniem bramy miasta, dosłownie cofamy się w czasie, nawet nie trzeba za bardzo się wysilać, żeby się wczuć. A fakt, że kraj ten obsypany jest bez umiaru wszelakimi ruinami i atrakcjami, czyni Ericę genialnym punktem na weekendowy wypad. Jest co robić, co jeść, co doświadczać! Nic tylko lecieć.

Pozdrawiam,
Marzena